31 marca 2014
Mamy dopiero godzinę 9.00, zaledwie dwie godziny upłynęły od chwili, gdy zjadłam duże, pożywne śniadanie, a znów chce mi się jeść. Nie wiem co ostatnio się ze mną dzieje, skąd ten nagły apetyt. Gdybym miała chłopaka lub jakieś przygodne znajomości mogłabym podejrzewać, że jestem w ciąży, jednak w obecnym stanie zdeklarowanego singielstwa nie mam zielonego pojęcia skąd wzięły się moje zaburzenia odżywiania. Mój apetyt na jedzenie jest najsilniejszy rankiem. Do godziny 12.00 jestem w stanie zjeść tyle, ile normalnie wrzuciłabym w swój żołądek przez cały dzień. Nic dziwnego, że po południu nie jem już prawie nic – może jedynie jogurt lub jakieś owoce. Gdy rano zapcham swój żołądek mnóstwem jedzenia, to trochę czasu musi upłynąć zanim to wszystko zostanie strawione. Obstawiam, że gdyby mój układ trawienny pracował normalnie, to po takiej ilości jedzenia byłabym głodna około 18.00 – 19.00, jednak w moim przypadku wieczory są całkowicie pozbawione chęci zjedzenia czegokolwiek. Dopiero rano odzywa się mój pusty żołądek i żąda natychmiastowego zapełnienia. Pierwsze co robię po wstaniu z łóżka, to wypijam szklankę mleka, która przez pewien czas minimalizuje głośne burczenie. Po przygotowaniu do wyjścia do pracy, w której wykonuję obowiązki głównej księgowej (główna księgowa Tychy), robię sobie śniadanie i szykuję jedzenie na cały dzień pracy. Mimo zjedzonego śniadania, cały czas podjadam plasterki szynki czy sera, które powinny znaleźć się w kanapkach do pracy. Wydaje mi się, że moje problemy z odżywianiem to albo skutek stresu, jaki odczuwam w pracy, albo jakiejś choroby. Czas iść do lekarza.